Ta japońska drama, nakręcona w 2008r na podstawie mangi o tym samym tytule, już od samego początku podbiła serca fanów w Japonii, a także w innych krajach.
W Rosji rozprzestrzeniono wirus, który dosłownie zmiótł rosyjskie miasteczko z powierzchni ziemi. Nikt nie wie, dlaczego to miasto było celem, ani jak to się stało, że wirus rozprzestrzenił się na tak dużą skalę. Po pewnym czasie japońskie władze odkrywają, że podobna sytuacja może się zdarzyć w Tokio. THIRD-i to jednostka powołana do walki z terroryzmem, który zaczyna się rozprzestrzeniać.
Do jednostki dołącza genialny, młody haker Fujimaru, gotowy ratować życie swoich przyjaciół i ochraniać miasto jak najlepiej się da.
Bloody Monday to pierwsza japońska drama jaką widziałam i jeden z najlepszych seriali z którymi się spotkałam. Pomimo zaledwie 11 odcinków, seria trzyma w napięciu aż do samego końca, a akcja szybko się rozwija, jednocześnie sprawiając, że nie jesteśmy się w stanie oderwać od fabuły. Trochę kryminału, szczypta dramatu i odrobina akcji fundują nam genialne połączenie, idealne na jesienne wieczory, poranki... a także każdą inną porę! ;)
Na uwagę zasługują tutaj aktorzy, których gra jest po prostu świetna- nie było tu żadnej sztuczności ani kiczu. Fujimaru (Miura Haruma), spisał się naprawdę dobrze, jako młody haker- czułam jego emocje, czułam, że zależy mu na życiu jego siostry, a w jego oczach widziałam ból, który towarzyszył mu w tak wielu chwilach, widziałam, jak bardzo skupia się podczas włamywania się do systemów... było po nim widać, że zna się na rzeczy (mimo, że prawdopodobnie tak nie było ;)). Dzięki tej roli Haruma został jednym z moich ulubionych aktorów i z całą pewnością oglądnę inne filmy w których grał.
Kolejną genialną postacią, którą pokochałam od początku, był lider grupy terrorystycznej, J (Hiroki Narimija). Postać lidera jest zagrana fenomenalnie- jest on odpowiednio dziwny, trochę niezrozumiały i święcie przekonany, że to właśnie on powinien zostać bogiem. Przekonujemy się jednak, że nie do końca jest zły i pomimo swoich niezdrowych ambicji, chyba naprawdę polubił Fujimaru, swojego wroga.
No, ale nie zapominajmy o kobietach. Wśród postaci płci pięknej, zdecydowanie najlepiej w swoją rolę wcieliła się Maya Orichaya (Michiko Kichise), której postać, hiporkytka, działająca na dwa fronty rozkręcała akcję dramy- szczerze powiedziawszy, bez niej serial nie byłby taki ciekawy.
Jak wspominałam, to moja pierwsza japońska drama, ale wiem, że nie będzie moją ostatnią. Uwielbiam seriale w których coś się dzieje i przy których mogę zapomnieć o rzeczywistości, a Bloody Monday zdecydowanie do nich należy.
Jest to jedna z niewielu serii, w których nie zauważyłam sztuczności- wszystko było w stu procentach prawdziwe i może właśnie dzięki temu takie emocjonujące.
Oprócz wciągającej fabuły, panowała w niej duża spójność i logika, co jest naprawdę niezbędne przy serialu pełnym kryminalnych zagadek.
Bardzo podobały mi się widoki, jakie pokazywał nam serial- wysokie budynki Tokio, ulice, zwyczajne życie.
Oglądając Krwawy Poniedziałek zdałam sobie sprawę, jak łatwo jest zniszczyć ludzkość.. nie zrozumcie mnie źle- chodzi mi po prostu o to, że nie jest to nic trudnego, gdyby chcieć i w sumie trochę mnie to przeraziło.
Ogólnie, bardzo polecam tą dramę!
Proszę o komentarze i Wasze opinie! :)
Mam w planach do obejrzenia. Tak dużo dram tak mało czasu.Miura jest jednym z moich ulubionych aktorów młodego pokolenia. Polecam z nim "Last Cinderella" uroczą komedię romantyczną. Wart obejrzenia jest film "Ikigami"(już bez Miury). Mam nadzieję że kino japońskie, czasem specyficzne przyciągnie Cię na dłużej.
OdpowiedzUsuńTak, znam ten ból ;) Sprawdzę i może oglądnę filmy, które mi poleciłaś :) Bardzo chętnie wgłębię się w japońskie kino, bo Bloody Monday, które naprawdę polecam, zdecydowanie mnie do niego przyciągnęło :)
UsuńDziękuję za komentarz!