wtorek, 6 czerwca 2017

Ip Man: Ostatnia walka [Recenzja filmu]

Witam ponownie w ten słoneczny, czerwcowy dzień!
Wczoraj miałam okazję oglądnąć film biograficzny, Ip Man. Choć początkowo nie byłam co do niego przekonana (bo, niestety, większość filmów biograficznych jest po prostu nudnych...), ten jeden totalnie mnie zachwycił - jeśli więc szukacie produkcji inteligentnej, głębokiej, ciekawej i pełnej kung-fu, to zdecydowanie powinniście to zobaczć!


Ip man opowiada historię Yip mana, chińskiego mistrza wushu (rodzaj sztuk walki bronią białą, lub zupełnie bez broni) Wing Chun, żyjącego w latach 1893 do 1972. Ponoć jego najsłynniejszym uczniem, był sam Bruce Lee - ich wzajemny stosunek przedstawiony jest w drugiej części filmu.
Bycie mistrzem kung fu raczej nie należy do najłatwiejszych - samokontrola, ciężkie treningi oraz wiele niebezpieczeństw, tworzą bardzo dużo stresu w życiu wojowników. Yip man'owi udało się jednak tego uniknąć - żył spokojnie i szczęśliwie w miasteczku Fuoshan, miał żonę, kochał to, co robił. Wszystko zmieniło się dopiero w latach 40. XX wieku podczas chińskiej wojny domowej i okupacji japońskiej, wywracając jego życie do góry nogami.


Film skupia się na jego życiu w Hongkongu, bogato przedstawiając tło historyczne, dzięki czemu odbiorca może dowiedzieć się trochę o historii Chin i miasta. Głównymi bohaterami, poza samym mistrzem, są jego uczniowie - pochodzący z różnych warstw społecznych, wykonujący różne zawody. Ich wspólną pasją jest nauka kung fu, dzięki któremu uczą się kontrolować emocje, oraz odkrywają swoje powołanie.
Jeśli chodzi o grę aktorską, to Yip Man w wykonaniu Donnie Yen był wręcz idealny - już pomijam niesamowitą sprawność fizyczną pozwalającą mu na walki (fun fact: matka aktora była mistrzynią sztuk walki, a sam Yen trenował pod jej okiem odkąd ukończył 4 lata), sprawiał wrażenie perfekcyjnego, opanowanego, lecz pełnego mocy wojownika kung fu. Choć poza scenami walki nie miał zbyt wielu ekspresyjnych scen, gra aktorska, w połączeniu z niesamowitym, lekko melancholijnym klimatem, wprowadza nas w całkiem nowy świat Chin w połowie ubiegłego wieku.



Wspomniałam o atmosferze filmu, wypadało by więc rozwinąć ten punkt - film ma wiele ciekawych i niezwykle pięknych scen, przedstawiających typowe chińskie ulice i miasta, dzięki czemu czujemy się jakbyśmy tam byli. Dodatkowo, sama kreacja bohaterów wprawia nas w zachwyt, a muzyka, która występuje tylko w  najważniejszych momentach dodatkowo pozwala całkowicie wczuć nam się w historię i śledzić pogmatwane losy bohaterów.

Podsumowując, film jest idealną propozycją dla wszystkich fanów współczesnego chińskiego kina, wielbicieli Bruce'a Lee i Jackie Chana, oraz problemów, jakie spotykają każdego z nas, w lepszych czy gorszych okresach historii. Film niesie za sobą wiele głębokich przesłań, które pozwalają nam inaczej spojrzeć choćby na problem przemocy, lojalności i niezależności.
Zachęcam też do oglądnięcia innych części serii o Yip Manie - jestem pewna, że tego nie pożałujecie!

1 komentarz:

  1. Oglądałam Ip Man 1 i 2 z Donnie Yen w roli głównej. Piękne zdjęcia, te kolory klimat, sam aktor pasował mi do roli. Nawet mały Bruce Lee się pojawił(słodziak:)) Polecam warto obejrzeć.

    OdpowiedzUsuń